Początki Project UP
Przedstawiamy Wam nowy cykl postów – Początki Project UP. Będą to luźne rozmowy z członkami zespołu Project UP, czyli osobami, bez których nasza agencja by nie istniała. Od marketingu przez sztukę po tematy związane z prowadzeniem biznesu. Wszystko to, abyście mogli nas jeszcze lepiej poznać.
Od czego zaczynamy?
W pierwszej kolejności przemaglujemy współzałożycieli Project UP, poznamy ich historię, dopytamy się o drogę zawodową, co robili w życiu oraz jaki to miało wpływ na założenie agencji marketingowej. Dzisiaj pierwsza część wywiadu z Oskarem Zamek-Gliszczyńskim. Kim jest Oskar? Co robi w Project UP? O tym dowiecie się poniżej 🙂 Miłej lektury!
Powiedz naszym fanom, kim jesteś i czym się zajmujesz?
Cześć, nazywam się Oskar Zamek-Gliszczyński, jestem współzałożycielem firmy Project UP. Obecnie w naszej agencji koordynuję prace zespołu projektantów graficznych, jako Art Director.
Opowiedz nam o swoich początkach. Gdzie zdobyłeś doświadczenie?
Sądzę, że najlepiej będzie, jak opowiem o początkach projektowania graficznego na bazie swojej historii z przełomu lat 2003-2020. Trochę się działo!
Dobrze, zacznijmy od ery dinozaurów. Rok 2003 mówisz…
Tak, miałeś wtedy 17? 18 lat? Stare czasy, ale warte przypomnienia. Dawno, dawno temu, kiedy ludzie nie chcieli płacić za prace grafika komputerowego, a na uczelni kreowali nas na artystów, którzy mają sprzedawać obrazki na Monciaku, postanowiłem zająć się kierunkiem zwanym Multimedia.
W tamtych czasach musiało to brzmieć mega nowocześnie.
Wiesz, to były czasy, w których reklama była na poziomie TV i billboardów na ulicach. W 2003 – już nie pamiętam dokładnie, który to był rok studiów, bo jak zauważyłeś jestem stary – postanowiłem z kolegami i koleżankami z grupy zorganizować wystawę w dawnej Kolonii Artystów, która mieściła się na terenach gdańskiej stoczni.
Stocznia? Ciekawe!
Widzę, że masz fotki z tamtych lat. Tak, odgrzebane z domowego archiwum. Dzisiaj Kolonia Artystów mieści się przy ul. Grunwaldzkiej i rozrosła się do szanowanej instytucji kulturalnej w Trójmieście. Od ludzi, którzy zarządzali owym przybytkiem otrzymałem przepustkę na stocznię i dość sporą pracownię. Mieliśmy w planach malować wielkoformatowe obrazy.
Oprócz obrazów powstały tam też Twoje inne projekty, prawda?
Tak, zgadza się. Miejsce wystawiennicze było na tyle wielkie, że oprócz obrazów stworzyłem instalację video z moich grafik, która synchronicznie zmieniała się do dźwięków pociągów, tramwajów, autobusów, całej komunikacji miejskiej.
To była Twoje pierwsza wizualizacja?
Pierwsza na tak wielką skalę. Naszą grupę nazwaliśmy Grupa Artystyczna Przedział Pierwszej Klasy. Sama wystawa zorganizowana była pt. „Odbiór czy nakaz” i zajmowała się, jak już wspominałem, szumem wielkiego miasta i dźwiękami, na które zwykle nie zwracamy uwagi. Hałas tramwajów, pisk opon – to tło miejskiego życia. Dzięki naszej wystawie chcieliśmy przedstawić w multimedialny sposób problem braku wrażliwości na odbiór słuchem i wzrokiem bodźców dochodzących z zewnątrz.
Chcieliście pokazać, że zwykła droga z domu do pracy może być czymś więcej?
Chcieliśmy uświadomić ludziom, że można poruszać się komunikacją miejską (i nie tylko), w niezwykły i osobliwy sposób, będąc wrażliwym na dźwięki miasta. Nagle zadajesz sobie pytanie, czy to, co słyszysz – to widzisz, a może widzisz dźwięki?
Jak pod względem technicznym poradziłeś sobie z tym projektem? Był jakiś konkretny sprzęt do tego?
Do wizualizacji użyłem oprogramowania Arkaos, jak na tamte czasy to był jedyny sensowny soft.
Nawet ja nie wiem co to Arkaos.
Właśnie, to chyba nie muszę wspominać, że na mojej uczelni dla wykładowców był to absolutny kosmos 🙂 W tamtych czasach w Polsce video art był na poziomie kręcenia krótkich filmików i przypisywania temu super dużego znaczenia. Mało kto robił animacje na komputerze. Wystawa miała połączyć muzykę z obrazem. Stałą ekspozycją były ogromne grafiki stworzone techniką figuratywną. To kierunek w sztuce polegający na przedstawianiu przedmiotów, ludzi czy zwierząt w ich naturalnych wymiarach. Ten nurt przybiera często ekspresyjny charakter i bazuje na elementach pozornego chaosu. My chcieliśmy pokazać tą techniką pociągi, autobusy oraz ludzi w komunikacji miejskiej.
Widzę, że odgrzebałeś zaproszenie na ten event.
To moje pierwsze zaproszenie, które samodzielnie zaprojektowałem na swoim osobistym komputerze w programie graficznym Corel 7. To też moje pierwsze zaproszenie, które w końcu ktoś chciał wydrukować! Od kolegi, który na miejscu był nadwornym drukarzem, nauczyłem się przygotowywać materiały do druku. Niestety na uczelni zabraniali mi projektować na komputerze. Pewnie wynikało to z faktu, że sami nie potrafili zbyt dobrze używać tego narzędzia do pracy i myśleli, że student coś popsuje. A jak wiesz, w tamtych czasach komputer nie był tanią sprawą.
Na wystawę zaprosiłem również lokalnych DJ-ów, dla których robiłem na żywo wizualizacje z mojej animacji poklatkowej. W dniu wystawy pojawiło się około 800 osób, co jak na mało znaną osobę mogę nazwać dość sporym sukcesem.
Sukces wystawy otworzył furtkę do kolejnych projektów?
Wystawa była początkiem komercyjnej pracy związanej ze sztuką. Znalazłem w tamtych czasach niszę, jaką było robienie wizualizacji na koncerty i imprezy DJ-ejskie. Po wystawie zostałem zaproszony przez Szymona Machnika – właściciela firmy Luminaris. Wsparcie wizualne – do współpracy przy wizualizacjach na koncerty i imprezy w Klub ŻAK.
Pracowałeś w słynnym ŻAK-u?
Tak, ale to historia na kolejną rozmowę. Tam dopiero działo się… Wkrótce opowiem więcej. Dzięki za rozmowę!